Śpiewy mogły się odbywać, gdyż przy żniwach brało udział przeważnie wiele osób.
Liczna rodzina, bo w żniwa jest ciepło i starsze dzieci też pomagały, a nawet babcie
zbierając z ziemi pojedyncze kłosy. Plony zbóż były niskie, a zboża na mąkę do chleba, na paszę dla koni, do siewu i żeby z trochę świnek uchować – potrzeba było
dużo. Każdy kłos był na przysłowiową – wagę złota. Wiele rodzin na „przednówku”
tj. przed żniwami, czekało na chleb z nowego zboża. Niekiedy dosuszno świeże
ziarno na kuchni lub w piecu chlebowym żeby zemleć je w żarnach i upiec długo już oczekiwany chleb.
Przy żniwach – które wymagały najwięcej ludzi do pracy, pomagali bądź też odrabiali, ludzie żyjący na wyrobku – nie posiadający ziemi. „Wyrobnicy” i gospodarze którym zabrakło wcześniej zboża na mąkę do chleba – zapożyczeni byli u zamożniejszych gospodarzy, którzy dawali im żyto albo mąkę na tzw. „odrobek”.
– – – – – – „ – – – – –
Dozanim zytyka przy odłogu,
Podziękujemy Panu Bogu,
Plon niesiemy plon,
Do gospodarza w dom.
Żeby dobrze plonowało,
Po sto korcy z kopy dało,
Plon niesiemy plon
– – – – – „ – – – – – –
Śpiewła Kasia z Lipowego Lasu
Za las, słonko za las. Nie wyglądaj na nas.
Nie małoś czasu miało, toś się napatrzało.
Za las, słonko za las, nie wyglądaj na nas.
Napatrzysz się jutro, jak wyjdzies raniutko.
– – – – – „ – – – – –
Piosenka Anieli Grzyb z Dłutówki
Zaszło słonko zaszło, z górami dyszy,
Puść że nas do domu, ekonomie łysy.
Bo jak nas nie puścisz, to same pójdziemy,
pójdziemy ciebie, łysonie, u krza uwiążemy.
U naszego pana spodnie do kolana,
Czerwone wyłogi, a koślawe nogi.
Bo z naszego pana, to by były sanki,
Z Przasnysza do Zarąb wozić obarzanki.
– – – – – „ – – – – –
Piosenka Kasi z Rupina
Pożelim żytko, pożelim owies,
Nie bierz szlachcianki, lepiej się powieś.
Bo u szlachcianki wiszą sarganki,
A u chłopkówny, kitelek równy.
Bo u szlachcianki to gruba szyja,
A brudu na niej aż się zgarbźiła.
A u chłopkówny to czyściusieńko,
Korali na niej dokolusieńko.
Jesień
Podobnie jak przy pracach żniwnych, tak i przy kopaniu ziemniaków brały udział całe rodziny, a nie raz i ludzie za odorobek i sąsiedzi lub kuzyni do pomocy.
Kopanie ziemniaków było pracą ciężką. Kopano tylko ręcznie motykami, na kolanach lub na stojąco. Trzeba było ciągnąć za sobą koszyk z kartoflami. Na stojąc
kopali tylko młodsi i nie cały dzień, bo bolały plecy. Kartofle z koszyków sypano do
worków lub jak był czas, albo były mokre, to na gromadki „rejki”. Z rejki przebierało się: duże do jedzenia, średnie na sadzeniaki i drobne dla świń. Gdy nać –
łodygi były duże, to koszono kosami i zbierano przed kopaniem. Przeznaczone do przechowania na dłuższy czas zakopywano w doły, po 7-8 worków. Doły kopane były głębokie żeby kartofle nie przemarzały w zimie. Do domu woziło się tylko duże do gotowania dla siebie i drobne dla świń. Piwnic na zewnątrz budynków w gospodarstwach nie było. Trzymało się kartofle w piwnicach w domiach mieszkalnych w tzw. „parskach”. Po zużyciu „wydostawało” się z dołów, parokro –
tnie w zimie. Doły były kopane zawsze w lesie na wyższym miejscu, żeby nie pode –
brała od spodu woda.
Kopanie trwało niejednokrotnie i parę tygodni. Zależało to od ilości obsadzonej karto flami powierzchni, jak i ilości ludzi do kopania. W późniejszych latach zaczęto nieraz bruzdy z kartoflami odorywać, co pozwalało na lżejsze już kopanie i zbieranie kartofli.
Kopanie trwało zawsze dłużej niż żniwa, i z tego powodu, że żyto po dojrzeniu się
wysypywało się z kłosów, a kartofle to aby … do przymrozków.
Okazji do śpiewu było więc wiele. Ludzie zwyczajni byli pracować, to „aby pogoda
była dobra i kartofle duże – żeby jak najwięcej ukopać „ – to było już zadowolenie.
Jak urodziły się dobrze kartofle, to jedna kobieta ukopywała nawet i 10 worków w
ciągu dnia. Późnego kopania nikt nie lubił, bo i dzień stawał się krótszy i były z
rana już nieraz przymrozki.
Po kopaniu i w tym samym czasie, miały kobiety jeszcze robotę ze lnem.
Po wyrwaniu stał len w kopkach na polu a potem w stodole do czasu wyschnięcia
główek, w których dojrzewały nasiona. Omłotu nasion dokonywano dwoma sposobami. Jak było mało lnu a ludzi dużo do „tłuczenia”, to „młóciło” się „pałami”
Jak było odwrotnie – dużo lnu – a ludzi mało, to młócono cepami i poprawiano nie-
wykruszone resztki główek pałami, i delikatniejszymi od pał „kijankami”. Kijanki
służyły również przy praniu bielizny lnianej tzn – klepanie mokrej bielizny przy
studni na ławie – „stołku” – do prania bielizny. Len po młóceniu wiązało się w małe
snopki i zawoziło na łąki do parowy – stawu do moczenia. Słoma lnu moczona była
w wodzie około 2 tygodni. Następnie rozwiązywało się snopeczki i słoma była luźno rozpościerana na ugorze lub na pastwisku. Po „wyleżeniu się” lnu gdy włókno łatwo zaczęło się oddzielać od paździerzy, zbierano w czasie suszy len w snopki i
przechowywano pod dachem – w stodole lub w szopie – do czasu tarcia lnu.
Okresem tarcia lnu był przeważnie miesiąc październik. Tarcie lnu to znów robota tylko kobiet. Zadaniem gospodarza i synów było przygotować dół do suszenia lnu,
dowieźdź len i drewno na opał, i suszyć len w czasie tarcia. Doły do suszenia lnu
były poza wsią, w lesie – w tych samych miejscach od lat. Gospodynie pomagały
sobie nawzajem przy tarciu, i starano się żeby w ciągu jednego dnia tarcie zrobić.
Bo i na miejsce do tarcia czekał kto inny i trzeba było sąsiadkom odrobić.
Przynosiła każda gospodyni – „traczka” – swoją „cierlicę”, pomogli chłopaki ustawić
ją na kołki wbite w ziemię i warsztat do pracy gotowy.
Na drążkach położonych na obudowanej, prostokątnej skrzyni rozkładało się warstwę słomy lnianej. Pod spodem, w wykopanym podłużnie dole rozpalano ognisko. Trzeba było tak pilnować ognia, żeby len się suszył od ciepła z ognia, ale
nie zapalił – co też się trafiało. Wysuszony len dzieliły kobiety na małe garście i
tarły na cierlicy – oddzielając włókno od paździerza. Dalsza praca przy lnie wyko –
nywana była w zasadzie już przez same gospodynie. Do nich należało „klepanie” lnu
„czesanie”, „ przędzenie” i tkanie płótna.
Klepanie lnu odbywało się najczęściej w pustym chlewie lub pod szopą – jak było ciepło – bo z lnu kurzyły się paździerze. Przeważnie w każdym domu był kadłubek, wydłubany z pnia drzewa który służył i do trzymania w nim ziarna i do klepania na nim lnu – tzn. oddzielenia większych części łodyg.
Po wyklepaniu lnu czesało się na szczotce, z podwójną gęstością drucianych zębów.
Grubsza szczotka usuwała ze lnu kądziel a drobniejsza pakuły. Przędło się na „kółku” oddzielnie len, pakuły i kądziel. Uprzędzone na szpulkach nici „motało” się na „talce” robiąc „prządziona”. Prządziona przed dalszą obróbka trzeba było „na zolić” , to znaczy namoczyć w wodzie z popiołem z drzewa / w ługu /. Po zoleniu płukano dokładnie w wodzie i suszono. Później miały raj dzieci – bo trzeba było przędziona – dosyć skurczone – wiciągnąć. Wieszano przędziono na haku u „pułapu” i bujano się do czasu odpowiedniego wyciągnięcia. Z grubszej przędzy było w izbie kurzu nie mało. Bujanie – odbywało się jednak już w porze zimowej i można było to robić tylko w izbie. Nici z wyciągniętych przędzion nawijało się na szpulki , na „śpulowaku”.