Zwyczaje Kurpiów

/pieśń z Baranowa z 1923 roku/

Przeproś, Marysiu, tatulka swego,
Tatulek kochany stoi sfrasowany,
Ze Marysia idzie niandzy obce ludzie,
Jek owiecka zbłąkana.
Przeproś, Marysiu, matule swoją,
Matulka kochana stoi sfrasowana,
Ze Marysia idzie niandzy obce ludzie.
Jek owiecka zbłąkana.
Przeproś Marysiu braciska swego,
Braciszek kochany stoi sfrasowany,
Ze siostrzycka idzie niandzy obce ludzie,
Jek oziecka zbłąkana.
Przeproś Marysiu siostrzyckie swoją,
Siostrzycka kochana stoi sfrasowana,
Ze Marysia idzie niandzy obce ludzie,
Jek oziecka zbłąkana.

Następuje prośba o błogosławieństwo rodziców. Młoda płacze a druhny
śpiewają:
A ty matulu, tu tego domu,
Pobłogosław córkę, jadzie do ślubu.
Oj niech tam jedzie, niech jo Bóg prowadzi,
Najśwantsa Panna niech ją błogosłazi.

W czasie tego śpiewu młodzi podchodzą do swoich rodziców, klękają i
otrzymują od nich błogosławieństwo.
W czasach powojennych – młodzi klękają przy stole na którym jest woda święcona, kropidło i krzyż. Rodzice pary młodej kropią klęczącą parę święconą wodą, wymawiając życzenia dla nich i dają całować im krzyż. Po błogosławieństwie rodziców, całując się, żegnają się z rodzeństwem. Siadając na wozy zaprzężone w pary koni przyozdobionych kokardkami i wyjeżdżąjąc z podwórka śpiewają:

/Śpiewała Marysia z Majdanu w 1916 r/

Siadaj Maryś na wóz i welonik załóz,
Ja po ciebie zajechał.
Cy ty nie mas woli, cy cię główka boli,
Cy ci ojca matki zal.
Nie zol ci ni ojca, nie zol ci ni matki,
Ani całej rodziny,
Tylo zol mi tego, ślubowania mego,
Tej ostatniej godziny.

Śpiew 17 -letnich dziewczyn Rycicy.
28.VIII.1931 r

Ej, siadaj, siadaj, byleś miała siadać,
Pogoda niedobra, będzie deszczyk padać.
Oj, wsiadła, wsiadła i siedzi na wozie,
Co spojrzy na matkę: ach mój mocny Boże.
Oj, siadaj, siadaj niektórych welonik załóż,
Podziękuj ojcu, matce, że już idziesz za mąż.

W niektórych wioskach byli „mówcy”, którzy przed wyjazdem do ślubu wygłaszali mowę pożegnalną, w której wychwalali zalety szczególnie p. młodej i dziękowali rodzicom za jej wychowanie. Mowa, która „ubarwiona” była pięknymi kurpiowskimi określeniami, w dodatku w gwarze kurpiowskiej, nadawała uroczysty i nie pozbawiony niejednokrotnie humoru, charakter kultury kurpiowskiej.
Tak przedstawiały się rozpleciony i wyjazd do ślubu w Baranowskiej parafii.
W innych okolicach sąsiednich parafii rozplecin nie było. /Wg opisów ks.
Skierkowskiego/.
Wozy do ślubu zaprzęgane były tylko w pary koni i nadających się do wesela.
Gdy było duże wesele jechało do ślubu i do 10 wozów. Na pierwszym wozie jechała p. młoda /w środku tylnego siedzenia/ w sąsiedztwie starszego i młodszego drużby. Na drugim wozie jechał pan młody ze starszą i młodszą druhną. Dalej na wozach jechali rodzice młodych i pozostali drużbanci.
Pani młoda / – przed wojną / ubrana była w strój kurpiowski z welonem i czółkiem na głowie, do którego przypięty był bukiet sztucznych białych kwiatów < zionek >i pęk różnokolorowych wstążek z tyłu.
Po wojnie w parafii baranowskiej strój kurpiowski był już mało używany. Panie młode ubierały się w białą, długą suknię i długi welon. Na głowie miały wianek z kwiatami .
Tak samo w białe suknie poubierane były druhny, tylko bez wianków. Pan młody najczęściej – nowy garnitur „do ślubu” – z wieńcem u boku.
W czasie jazdy do kościoła – nie galopem – ale dobrym kłusem – nie wolno było wyprzedzać wozu z panią młodą. Jazda do kościoła trwała stosunkowo długo, bo i odległość była znaczna i różna. Z Adamczychy, Dłutówki, Majku, Ramion i innych dalszych wiosek, zdążono wyśpiewać kilkanaście piosenek. Najczęściej na każdym wozie śpiewano inną. A najgłośniej śpiewano przy przejeżdżaniu przez wieś i już w samym Baranowie.
Po przyjeździe przed kościół, młodzi ze świadkami – starszy drużba i starsza druhna – szli na plebanię podpisać akt ślubny, a pozostali drużbanci po „ogarnięciu”się po podróży ustawiali się w szyk parami. Po powrocie młodych z plebani, cały orszak, za młodymi i drużbami wchodzi do kościoła i staje pod chórem. Nieraz bywało ciasno, bo było i po pięć ślubów. Śluby odbywały się na mszy o godzinie dwunastej. Po rozpoczęciu mszy – na chórze – grano marsza i orszak szedł przed ołtarz. Publiczność zgromadzona w kościele gapiła się na weselników, żeby można było później poplotkować o zachowaniu się drużbów lub ubiorze. Marsze grano często „ według zapłaty”. Nieraz dodatkowo z organistą przygrywała orkiestra. A bywało, że do ołtarza orszak poszedł i bez marsza – bo go nie opłacono.
Pewna para młodych chciała po wojnie wziąć ślub, ale nie stać ich było księdzu za ślub zapłacić. Przez upartość -że za darmo – dostali ślub, ale przy bocznym ołtarzu. W dodatku nie sporządzony był akt małżeństwa. Żyli „po Bożemu” ale nieprawnie. I aż urodziło się dziecko – trzeba było zrobić akt w kościele i wziąć „ślub” w Urzędzie Stanu Cywilnego.
Na czas dawania ślubu państwo młodzi i starszy drużba z starszą druhną przechodzili za kratki do ołtarza głównego,gdzie ksiądz odprawiał mszą świętą. Ile w danym czasie było ślubów, wszystkie ustawiały się przy ołtarzu. Pozostali drużbanci pozostawali na kościele.
Po otrzymaniu sakramentu małżeństwa – po skończeniu mszy, para młodych
obchodzi ołtarz i chwilę przed nim modli się, klęcząc. Po powrocie pod chór młodzi przyjmują życzenia- pomyślnego życia na nowej drodze – od zaproszonych gości, którzy wcześniej życzeń im nie złożyli i przyjmują od nich prezenty.
Przechodzenie całym orszakiem przez kościół wkrótce zanikło, gdyż trafiało
Się, że część drużbów, wcześniej goszcząc się za dużo „wychyliło” i chód ich w kościele nie przystawał do tak poważnej uroczystości. Przed ołtarz szły tylko pary młodych i starsi drużby. Pozostawali drużbanci jak i wozacy, i rodzice siadali w ławkach lub stali w ławach.
Po wyjściu z kościoła siadano na wozy i ruszano w powrotną drogę. Śpiewano
pieśni „poślubne” głośno i donośnie – oczekując już gościny i tańców. „Wyścigi”
w konie mogły już się odbywać. Panna młoda z panem młodym w drodze powrotnej jadą na pierwszym wozie. Brama wjazdowa w domu pani młodej – lub gdzie odbywa się wesele – jest zagrodzona wstążkami. Młodzi schodzą z wozu i są witani chlebem i solą. W tym czasie
muzykanci grają marsza – gdy jest ciepło, to na dworze. Wszyscy goście podchodzą do nich i kładą im do kieszeni „ marszowe”- po parę złotych. Następnie idą do domu, gdzie będzie „muzyka” – tańce. Nie było świetlic – zabawy odbywały się w domach, w których była większa izba. W latach sześćdziesiątych przyjęcia weselne odbywały się i w odpowiednio przygotowanych stodołach.
Druhny i drużbowie dobierali się parami, żeby w kościele – w orszaku być parą.
Już będąc zaproszonym na wesele dobierano się w pary. Ciekawiło to „wspólnotę”
we wsi, która z którym będzie na weselu. Często były to początki narzeczeństwa.
Z druhną jechało się do kościoła i z powrotem i odbywało pierwszy taniec po powrocie z kościoła. Nieraz pierwszy taniec był i ostatnim. Jak podobała się druhna lub drużba, które przyjechało z weselem od młodego, to próbowano zawrzeć nową znajomość. Nie zawsze taka „zdrada” była mile widziana przez drugą stronę, ale było to normalnością. Nieraz drużbami byli brat z siostrą. Izby do tańca były zawsze za małe. W dodatku pod ścianami stojąc lub siedząc na ławkach odpoczywali ci, co nie tańczyli oraz inni goście weselni – szczególnie kobiety. Tańczono na zmiany – kilka par – parę tańców i „ następne pary się bawią”.
Jeżeli umiał dobrze być „wodzirejem” starszy drużba, to on kierował tańcami, a jeżeli nie, to za jego aprobatą „dowodził” inny drużba. A dowodzenie było potrzebne, bo szczególnie po dłuższej już gościnie – dobrze zakrapianej nie tylko piwem, chcących „rządzić” bywało więcej. Najchętniej młodzi a i starsi wiekiem goście tańczyli szybsze tańce -oberka, poleczkę i kto umiał – to powolniaka.

Jak był dobry wodzirej, to często robił tzw. kółeczka – „wszystkie pary za rączki” i dalsze zabawy. Urozmaicała się w ten sposób zabawa, zmieniały się pary i było weselej się bawić. Na zabawach weselnych w odróżnieniu od zabaw organizowanych przez młodzież – rzadko dochodziło do bójek