Zwyczaje Kurpiów

Po wypędzeniu p. młodej druhny stawiają stół na dawne miejsce i znowu sadowią p. młodą na ławie. Teraz czepiarka tańczy krótko z każdą druhną, w końcu tańczy z p. młodą, którą oddaje panu młodemu. Po skończonym tańcu podają posiłek: piwo, kawę z plackiem i gawędzą ze dwie godziny, po czym rozjeżdżają się do domów.
Jeżeli p. młody bierze p. młodą do siebie, wszyscy goście i muzykanci jadą ze śpiewem do domu pana młodego, gdzie tańczą i goszczą się do wieczora, a potem rozjeżdżają się każdy w swoją stronę i na tym wesele się kończy.
Odpusty
Ilość odpustów w roku w parafii ustalona jest przez władze kościelne.
Niektóre odpusty są dniami świątecznymi. W inne jest w dzień nabożeństwo, ale nie
ma święta i można pracować. W parafii baranowskiej świątecznymi dniami odpustu jest dzień 29 czerwca – św. Piotra i Pawła i 24 sierpnia św. Bartłomieja. Odpust w
parafii to dzień wyjątkowy. Daleko od jednych i drugich świąt – więc okazja, żeby poświętować. W odpust oprócz większych uroczystości kościelnych, bo i msza bardziej
uroczysta i procesja – to jeszcze była okazja do spotkań rodzinnych i towarzyskich.
Przed wojną i jeszcze po wojnie nie tylko pojedyncze osoby lub rodziny, ale i
„kompanie” z parafii szły na odpust do sąsiednich parafii. Z Baranowa odwiedzano parafię w Brodowych Łąkach -„Rudzie” , Kadzidle i na Świętym Miejscu -„Bartnim Borku” pod Przasnyszem. Do Kadzidła szła kompania na odpust św. Rocha, a do Brodowych Łąk na Pańskie Przemienienie – 6 sierpnia. Z bliższych wsi – rodzinami i pojedynczo szli i jechali na odpust.
Odpusty w Baranowie nie były przekładane na niedzielę, odbywały się w dniu tygodnia, jaki wypadł 29 czerwca i 24 sierpnia. W innych mniejszych parafiach przekładano na
pierwszą niedzielę po dacie imienin świętego.
Kompanię tworzyła grupa parafian udająca się na odpust. Jechało parę wozów z uczestnikami osób biorących udział w procesji. Wieziono ze sobą parę chorągwi, obrazów i proporców. W wyjeździe brał udział przynajmniej jeden z księży parafii i inni chętni parafianie. Przed dojazdem do wsi parafialnej zatrzymywano się i ustawiała się procesja, aby dalej do kościoła iść pieszo. Idąc śpiewano pieśni religijne. Uczestnicy kompanii brali udział we mszy świętej i wspólnej procesji. Po uroczystościach wracano
z obrazami i chorągwiami do kościoła a pozostali pielgrzymi do swoich domów.
Kompanie z sąsiednich parafii przybywały na odpusty do Baranowa z rewizytą.
W dniu odpustu każdy starał się być w kościele i to na mszę południową. Często ksiądz zapraszał księży z sąsiednich parafii i kazanie miewał któryś z obcych księży.
Jechano w większości wozami, bo trzeba było zabrać dzieci, dziadków i gdy było jeszcze miejsce na wozie, to osoby nie mające konia, lub zabrało się kogoś w drodze.
Dzieci zabierało się – bo najczęściej nie było z kim zostawić, a i w „tasach” chciały coś kupić lub przynajmniej zobaczyć. Odpusty były w porze letniej, było ciepło, to i do domu nikomu się nie śpieszyło. Wozami zajeżdżali ludzie do znajomych gospodarzy w Baranowie. Często na wielu podwórkach było po kilka wozów. Po „kościele” matki szły z dziećmi prosto do tasów – straganów, bo dzieci inaczej by nie pozwoliły.
Kupowano im cukierki, słodkie panienki, obwarzanki i lemoniadę lub oranżadę do picia. Mężczyźni stawali przed bramą kościelną, żeby zapalić papierosa i spotkać się z kuzynami lub innymi znajomymi. Następnie kierowano się do swoich wozów.
Po jakimś czasie wracały matki z dziećmi, a gospodarze – kuzyni zorganizowali butelkę
wódki i dzielili się wiadomościami o urodzaju – lub nie – w tym roku, o wykonanych pracach i innych bieżących sprawach. Pod wieczór spokojnie i powoli, dzieląc się wrażeniami wracali do domów, ale tylko rodzice, dziadki i dzieci.
Dorosła młodzież do kościoła szła często pieszo, bo za dużo było na wozie.
W latach późniejszych wiele chłopaków miało rowery, przywiezione z Prus. Stare, bez części zamiennych, często więcej się go prowadziło niż jechało, nie tylko ze względu na piaszczystą drogę, ale i awarię roweru.
W tych powojennych latach dowiedziano się, kto był wynalazcą roweru. „Twierdzono”, że „rower wynalazł ruski żołnierz w Szczytnie u Niemca na strychu”. Niech i tak będzie, aby było na czym jechać.
Młodzież po kościele łączyła się w grupy według koleżeństwa i starała się znaleźć miejsce w gospodzie, a gdy go zabrakło – to kupowano „prowiant” i biesiadowano u kogoś na podwórku. Po posiłku spacerowano po ulicach oczekując na rozpoczęcie -odpustowej – zabawy biletowej. Żartowano nieraz, że św. Piotr był człowiekiem lepszym niż św. Paweł, bo połowa dnia należąca do św. Piotra – spędzana była w sposób pobożny, natomiast druga połowa dnia spędzana była raczej bezbożnie.
Na zabawę nie mieścili się wszyscy. Część wracała z panienkami do domów. Inni
znów woleli lepiej wódkę niż panny i zabawę i „cieszyli” się w swoim gronie.
Opowiadań o wrażeniach odpustowych często mieli nie mało i dorośli i dzieci.

Dożywocie

W okresie – przed pierwszą wojną światową – rodziny wiejskie na Kurpiach były w większości trzypokoleniowe: dziadki, rodzice i dzieci. Jedno pokolenie to czas około 20 -25 lat. Rodziny były liczne. Siedmioro dzieci – to średnia rodzina. Dzieci bywało znacznie więcej, lecz wiele umierało. Gdy dziecko zmarło – sąsiadki matkę pocieszały: Pan Bóg dał, Pan Bóg wziął – lub – takie małe, nie nagrzeszyło, pójdzie do nieba, toć to aniołek. Zamknięto w skrzyneczce – trumce, ksiądz pokropił i ojciec zakopał na cmentarzu w kwaterze dla dzieci. W niektórych rodzinach miano i po kilku aniołków. Powiedzenie: co rok to prorok – jak wszystkie powiedzenia- było z życia wzięte.
W domach o rozmiarach 8 na 9 m była sień, duża izba, alkierz i mała izba albo w jej miejscu komora. U biedniejszych osób, szczególnie wyrobników – którzy mieli domy na cudzych działkach – budynki mieszkalne były tylko jedno lub dwuizbowe. Okna z pojedynczymi szybami. Wszystkie kryte słomą. Kot – bo w każdym domu był, żeby łapać myszy – przychodził do sieni sam. Wchodził po węgle u narożnej ściany, pod strzechę, strychem i drabiną schodził do sieni. W takiej chałupie mieszkało po 10 – 12 ludzi i więcej. Na gospodarstwie pracowali wszyscy powyżej 6-7 lat. „ Dziewczynka w wieku 6-7 lat przypilnowała – na krótko – młodsze dziecko, w lecie mogła paść gęsi, przynieść drzewa z szopy. Starsze od 10 lat pomagały już przy pieleniu lnu, prosa a nawet sadzeniu ziemniaków. Mając 15 lat powinna umieć nakarmić świnie i przygotować dla nich pokarm, doić krowy, gotować, szyć. Od 18 lat życia „nie ma takiej roboty, której by nie umiała robić „.Tak jak każda dorosła kobieta, potrafi zastąpić nawet mężczyznę w jego pracach.
Chłopców od 10 lat uczono posługiwania się cepami, a kiedy miał 15 lat – to już
dobry młocek z niego był. Chłopcy wdrażali się do innych męskich prac przy domu,
w lesie, koszeniu traw i zbóż. Codziennym obowiązkiem było rżnięcie sieczki na ręcznej sieczkarni dla koni a w zimie i dla krów. Podział prac zależny był od dorosłości i siły do pracy.
Młodzież – szczególnie najstarsza w rodzinie w młodym wieku – zawierała związki
małżeńskie. Wynikało to z warunków gospodarczych. Chłopaka się żeniło, żeby żona w wianie dostała z trochę ziemi lub dobytku albo pieniędzy – żeby w wymianie było co dać w posag następnemu żenionemu dziecku. Starano się najstarszego syna żenić do domu, żeby nazwisko w rodzinie nie ginęło i że najwięcej się przy rodzicach w gospodarstwie napracował. Dziedzic – jak mawiano – musiał wspólnie z rodzicami pozostałe rodzeństwo „wyposażyć” i dochować rodziców. Śluby w wieku 19 – 21 lat chłopaków i 16 – 18 lat dziewcząt, były rzeczą normalną. Na zakochiwanie się i chodzenie ze sobą nie było ani czasu ani też nie było dobrze widziane ze względów obyczajowych. Łączeniem par zajmowały się najpierw ciotki, które wiedziały gdzie jest majętna i dobra dziewczyna dla kuzyna, a dla kuzynki chłopak. Po uzgodnieniu między rodzinami, w zasadzie – rodzicami młodych – rolę przejmował swat zwany również rajem. Kontakty raja z rodzinami, ze względu na odległości, nie były zbyt trudne. Ponad 90 procent małżeństw zawieranych było spośród młodzieży mieszkającej w parafii baranowskiej i sąsiednich.
Rajom i swatom było blisko. Za to młodzieży pobierającej się było „bardzo” daleko,
bo poznawali się dopiero po ślubie. „Dzięki” takim warunkom powstawania nowych
rodzin mamy tak wiele piosenek weselnych i leśnych opisujących to, co kryło się w
sercach żyjących w tych czasach młodych i nie tylko – młodych – ludzi.
-Pół żartem, pół serio z tej branży:
„ Kawaler z baranowskiej parafii na odpuście – świętego Piotra i Pawła – zapoznał
się z dziewuchą spod Kadzidła. Tak mu się spodobała, że wybrał się do tej wsi, w której ona mieszkała. Nie znał tam nikogo, od kogo mógłby się czegoś więcej o niej dowiedzieć. Spotkał na ławeczce siedzącego starszego człowieka. Pomyślał, że na pewno taki starszy człowiek powie mu prawdę o tej pannie. Podając jej imię i nazwisko – poprosił o jej opinię.
Siedzący na ławce dziadek odpowiedział mu tak: chłopaku – musi to być dobra
dziewcak – bo to co ja o niej słyszę, to wszyscy chłopaki we wsi ją lubią i chwalą.”

„ Panienka mająca już zamiar wyjść za mąż – rozmawia o narzeczonym z ciotką.
Ciotka jej powiada: nie będziesz za nim suchego chleba jadła. I powtórzyła to ze
dwa razy. Panienkę to zainteresowało, dlaczego tak to powtarza, i co to ma znaczyć.
No i zapytała się ciotki: a z czym ten chleb będzie ? – ze łzami dziewczę, ze łzami
– odpowiedziała ciotka”.

Młodzi gospodarze – młodożeńcy – pracowali wspólnie z rodzicami i pozostałymi
w rodzinie dziećmi. Żenili i spłacali młodsze rodzeństwo – pod zarządem rodziców.
Majątek – gospodarstwo – starzy przekazywali dopiero, gdy ożenili wszystkie dzieci.
Nieraz zmuszeni byli przekazać wcześniej – gdy domagali się rodzice osoby młodej
żeniącej się na ich gospodarstwo i wnoszącej duży posag. Majątki przekazywano
nieraz tylko na swoje dziecko pomijając najczęściej synową, bo mały był jej posag.
W zasadzie majątek przekazywali rodzice, gdy już samym było za ciężko pracować.
Przekazując majątek, niejednokrotnie pozostawiano sobie zarząd do śmierci.
Majątek był już syna, ale w poważniejszych sprawach i nie tylko decydował ojciec.
Nieraz, nawet na którym polu posadzić ziemniaki, sprzedać krowę lub pohandlować konia.
Po przekazaniu gospodarstwa u notariusza – mówiono „rejentalnie” – rodzice prze-
chodzili na ornalię. Ornalia była spisana u rejenta, w której podawano jakie świadczenia mają dawać otrzymujący gospodarstwo, na rzecz rodziców i nie spłaconych do reszty dzieci rodziców. Świadczenia powinny być dokładnie określone, gdyż gdy jakiś szczegół pominięto, miał później poważne konsekwencje. Może i żartobliwie, ale wspominano o takich brakach jak np.; w ornalii zapisano: zawiezienie 4 razy w roku do kościoła. – Zięć wymościł powóz, zawiózł teściów do kościoła i zaraz wrócił – bo według zapisu w ornarii – nie miał obowiązku przywieźć teściów z powrotem.
Przykład drugi: zapisane było wejście na strych – przyniesiona była drabina i po
wejściu na strych zaraz odniesiona, – bo w ornalii nie było zapisane i zejście ze strychu.
Podobnych nieścisłości bywało wiele, ale przy dobrej zgodzie w rodzinie sąsiedzi
o tym nie wiedzieli.
Częstym zapisem było utrzymywanie przez dzieci na rzecz rodziców żelaznej
krowy. Rzecz polegała to na tym, że codziennie rodzice mieli otrzymywać określoną ilość mleka np. 2 litry – dokąd żyją oboje, a gdy zostanie jedno, to litr. Gdyby mieli jedną wyznaczoną krowę – to trzeba by było ją karmić i doić.Gdy przed wycieleniem przez jakiś czas nie dawałaby mleka – to by go nie było.Gdyby zdechła – trzeba by było odkupić, a może drugiej już nie wolno by było chować. Krowa żelazna – zabezpieczała codzienne posiadanie mleka i nie zdechła.
„Ojcom” należało się na dożywociu mieszkanie – najczęściej alkierz. Na dużej izbie poleżeli, jak zmarli.
Przykład zapisu w ornalii: świadczenia roczne to: – 8 ćwiartek żyta, pół metra
prosa, ćwiartka gryki, 15 worków kartofli, 6 kilo słoniny, sól i nafta, 100 złotych,
4 razy dowieźć do kościoła i przywieźć, drzewo na opał od pieńka /tj. pocięte/.
Określano również ilość niezbędnej odzieży dla ojca i matki.
„ Jakby dzieci ornarii należycie nie wypełniali, to się trafiało, ze ojciec sed do
rejenta i akt złamał”.
„Jek jus ojce ornario sobzie wyznaczyli, to dobre dzieci nie powinni im roboty
dawać, ino powiedzieć: co chcecie to róbcie”. Dożywotnicy pomagali w miarę
zdrowia i sił dzieciom, najczęściej w pracach usługowych: noszenie wody, zbieranie chrustu, wygnać na pastwisko i przypilnować krowy i inne pomocnicze roboty. Zwyczaj nakazywał traktowanie starych rodziców z szacunkiem, stwarzanie im poczucia przydatności poprzez zasięganie rad w sprawach gospodarczych itp.